Podobno wiemy o sobie tyle, na ile nas sprawdzono.
Trudno się nie zgodzić z powyższym stwierdzeniem. W moim życiu przed myślałam o sobie zupełnie inaczej. Prawie jak o Superbohaterze, który poradzi sobie bez wysiłku w każdej sytuacji, która się nadarzy.
W moim życiu po zmieniłam pogląd na wiele rzeczy dotyczących mojej osoby.
Kilka lat chorowania za mną. Ile jeszcze przede mną…?
W tym czasie bardzo dużo się o sobie dowiedziałam. To cenna wiedza, którą z premedytacją wykorzystuje teraz zarówno w życiu prywatnym jak i zawodowym.
Wiem już, że bycie niepoprawną optymistką w różowych okularach nie wystarcza, żeby życie czasem nie dało Ci w kość. Trudno się do takich sytuacji przygotować, trudno je przewidzieć, trudno dopuścić do siebie myśl, że złe rzeczy mogą przytrafić się i Tobie, …ale to życie!
Składa się z dobrych i złych chwil, tylko dla każdego z nas definicja tego co jest złe i dobre będzie inna.
Zawsze byłam chorowitym dzieckiem. Nie robiły na mnie wrażenia kolejne wakacje w szpitalu, nowa seria zastrzyków czy wymyślne badania w groźnie wyglądających sprzętach. Nabrałam wtedy pewności, że ze wszystkim sobie poradzę, zawsze się znajdzie jakieś rozwiązanie.
Ale rak mnie złamał.
Po raz pierwszy poczułam się tak bezsilna kiedy lekarz bez zbędnych wstępów i skrupułów zakomunikował mi, młodej jeszcze dziewczynie, że dobrze to się raczej nie skończy.
Może złamała mnie jego bezwzględność, może chłodny i oschły ton, a może po prostu diagnoza i leczenie, które wymagało ode mnie wielu poświęceń.
Ten stan letargu trwał dość długo. W głowie nie było nic oprócz ” nie ma po co walczyć, lepiej spędzić ten pozostały czas w jakimś ciepłym kraju, a potem godnie umrzeć” . Słabło ciało. Z każdym dniem było mnie mniej. Czułam jak granica tego pozostałego czasu kurczy się coraz bardziej.
Nie wiem co się stało, że pewnego dnia jakaś dźwignia w mojej głowie przekręciła się. Być może Miłość, która stanęła na mojej drodze dodała mi wiary we własne możliwości, nadała sens tej walce.
Dzisiaj wiem, że wszystko zaczyna się w głowie. Kiedy głowa poddaje się – poddaje się i ciało!
Przykładów na to mam wiele.
Córcia, której miało nie być, Orla Perć zdobyta dwukrotnie mimo niedowładu w nodze i słabej sile rąk, w miarę normalne ( o ile tak można powiedzieć) życie z rakiem w tle, a nie na pierwszym planie.
Jasne, że mam kiepskie dni. Wystarczy wrócić do kilku ostatnich wpisów. Ale wiem też, że to całkiem normalna sprawa! Czasem wręcz potrzebna! Bo ile można zgrywać Superbohatera?!?
Staram się, żeby ten stan nie trwał zbyt długo.
Stawiam sobie nowy cel: znaleźć lepszego lekarza, pojechać do Gruzji i pochodzić po Kaukazie, wybrać się na wycieczkę rowerową z rodziną i przestawiam trybik na działanie.
Widzę, że kiedy głowa walczy, ciało nabiera sił.
Nie twierdzę, że jedną myślą zmienimy bieg rzeczy. Też mam gorsze momenty, w których, żebym nie wiem jak bardzo była zdeterminowana nie jestem w stanie czegoś zrobić. Choroba narzuca pewne ograniczenia.
Ale to, że nie mogę zrobić czegoś teraz nie odbiera mi marzeń, że będę mogła to zrobić za jakiś czas.
Już samo planowanie, wizualizacja celu dostarcza mojemu ciału endorfin. Każdy mały krok w kierunku jakiejś zmiany na lepsze cieszy każdą komórkę mojego ciała.
Nauczyłam się, że NA WIELKI SUKCES SKŁADA SIĘ TYSIĄC MAŁYCH KROKÓW.
Dla mnie sukcesem będzie wyjechać w przyszłym roku do Gruzji i poszwędać się po górach. Już z głową pracujemy nad tym, żeby ciało nie odmówiło posłuszeństwa.
A nad czym Ty popracujesz?
Ach, jak ja się z Tobą zgadzam….kilka lat temu właśnie głowa mi siadła i, mimo braku somatycznych chorób, zrobiła ze mnie kalekę…niemożność spacerowania, spania, chodzenia do kina, zabawy na dworze z dziećmi.
Od tamtej pory pracuję cały czas a sukcesem jest wyjście z psami do parku 🙂
Małymi kroczkami ale…dojdę kiedyś do tego, że SAMA będę w stanie stanąć naprzeciw morza i przejść się po plaży.
Repo, dasz radę!
A kiedy jużto zrobisz opijemy l w Lublinie! 🙂
No jak nie jak tak ! :))))
najświadomiej, jak sie da, panuję nad swoją głową
wizyta u onkologa – klik, nie martwie się na zapas
wypracowałam to sobie
i wiem, ze na razie jest łątwo, bo nie mam powodó do zmartwienia
ale wystarczy jedna cyferka na badania różna od normy a zaczyna mnie boleć cały człwoiek, żadne zaklinanie nie pomaga
Zaklinanie może o nie, ale głowa… 🙂
Rybko, z Twoim doświadczeniem… poprostu wiesz co robić żeby przeżyć 🙂
Siostra…tak do końca sie nie martwić nie da.., prawda?
takie trochę maskowanie
Zawsze jakaś iskierka strachu siedzi w głowie…
Masz calkowita racje
Pamietam siebie z przed kilku lat,jak chodzilam od lekarza szukajac przyczyny pewnego problemu.W glowie kotlowalo sie milion mysli i same czarne scenariusze.Schudlam,wpadlam w depresje,nawet widok malutkiego dziecka nie cieszyl..
Ktos dal namiary na klinike w Krakowie,badania,zabieg,podejrzenie…i caly czas dolek,ktory poczatek mial w glowie.Dopiero wynik badania histopatolog.mnie uspokoil.Zaczelam inabzej myslec i powoli dochodzilam do siebie
Od tamtej pory staram sie nie martwic na zapas,nie planowac dalekiej przyszlosci.Zyje chwila i ciesze sie kazda drobnostka
Jedyne co planuje,to jakies wyjazdy:)Juz samo planowanie,szukanie info nastraja mnie pozytywnie i napedza do dzialania. To taki wewnetrzny napedzik:)
Zycze Ci z calego serducha zeby Gruzja wypalila i zebys wrocila pozytywnie zmeczona i szczesliwa.
:***
Martuś, Tu rozumiesz mnie bez słów 🙂
Koniecznie powinnyśmy zaplanować jakiś wspólny wyjazd 🙂